poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 1


     Każdy w swoim życiu, miał gorsze i lepsze dni. Ten dzień, już od samego rana był dla młodej arystokratki istnym koszmarem. Kiedy słońce zawisło na bezchmurnym niebie i grzało mieszkańców swoimi ciepłymi promieniami, Pansy siedziała w domu i słuchała kolejnego kazania swojego przyszłego męża. Rick postanowił zrobić swojej przyszłej małżonce miłą niespodziankę. Niespodzianką była na pewno, ale czy miłą? O tym można było podyskutować. Dziewczyna przeciągnęła się na swoim łóżku, niczym zadowolona kotka. Leniwie przeszła do pozycji siedzącej i przetarła zaspane oczy. Lekko uchyliła najpierw jedną, potem drugą powiekę. Od razu tego pożałowała, gdyż w progu stał nikt inny jak jej przyszły mąż. Czy rodzice serio nie wiedzieli co ten facet z nią robił? Grymas bólu wślizgnął się na jej nieskazitelną twarz. Niechętnie zeszła z miękkiego materaca w gustownie urządzonej sypialni i powolnym krokiem udała się do łazienki, nie zwracając najmniejszej uwagi na swojego narzeczonego. Umyła zęby, rozczesała swoje długie, czarne włosy i zrobiła bardzo delikatny makijaż. Włożyła na siebie wcześniej przygotowane rzeczy, a mianowicie szorty z jasnego dżinsu, zwiewną koszule w kolorze jasnego różu, beżowe jazzówki i komplet biżuterii. Strój był bardzo skromny i delikatny. Dziewczyna miała w zwyczaju ubierać się odważniej ale utrudniała jej to obecność swojego surowego ojca i nadwrażliwego narzeczonego. W takich właśnie chwilach przeklinała swoją arystokratyczną rodzinę. Właśnie w takich sytuacjach wolałaby być szlamą. Przynajmniej mogłaby sama decydować o swoim życiu i samodzielnie wybierać sobie mężczyzn z którymi spotykałaby się. Z westchnieniem opuściła łazienkę. Od niechcenia rzuciła okiem w stronę drzwi, w których stał Rick i przyglądał się jej krytycznym wzrokiem. Westchnęła ciężko  i posłała mu pytające spojrzenie.
- Co znowu? – zapytała, kiedy chłopak się nie odzywał.
- Co ty masz na sobie? – zapytał oschłym tonem. Dziewczyna spuściła wzrok na swój strój, ale nie ujrzała tam nic nadzwyczajnego.
- Myślę, że ubranie, ale nie jestem w stu procentach pewna – odpowiedziała z ironią.
- Nie żartuj sobie ze mnie – warknął zirytowany, na co dziewczyna uśmiechnęła się najbardziej wymuszonym uśmiechem na jaki było ją w tej chwili stać.
- Ależ kochanie – zaczęła słodko podchodząc do chłopaka. Poprawiła mu kołnierzyk białej koszuli i zbliżyła swoją twarz do jego – będę się ubierała jak chcę – warknęła i odeszła. Zdezorientowany chłopak przyglądał się jej czynnością.
- Gdzie wychodzisz? – zapytał, kiedy Pansy zabrała swoją beżową torebkę i spakowała do niej najpotrzebniejsze rzeczy.
- Nie twój zapchlony interes! – warknęła i próbowała wyminąć go w drzwiach, jednak zagrodził jej wyjście ręką.
- Pytałem: gdzie idziesz? – powtórzył oschle.
- Chciałam iść z Kate na Pokątną. Mama mi kazała – skłamała. Rick najwyraźniej jej uwierzył, bo nie zadawał zbędnych pytań. Teraz musiała jak najszybciej znaleźć siostrę. Poszukiwania zaczęła od jej pokoju, jednak nie zastała tam blondwłosej dziewczynki. Najpewniejsze było to, że zeszła już na śniadanie, więc skierowała swe kroki w stronę jadalni.  Przy dużym stole siedział obiekt jej zaciętych poszukiwań. Dziewczynka o ciemnych blond włosach sięgających do pasa , wsuwała płatki z mlekiem, machając przy tym swoimi krótkimi nóżkami, którymi nie dosięgała do podłogi. Miała na sobie różową sukienkę i czarne botki. Wyglądała naprawdę dziewczęco i słodko. "Szkoda, że naprawdę taka nie jest" - przemknęło jej przez myśl.
- Idziemy na Pokątną – mruknęła Pansy przechodząc obok siostry. Dziewczynka podniosła wzrok i z zaciekawieniem spojrzała na brunetkę.
- Odezwała się w tobie siostrzana dobroć? Czy to może jakiś akt łaski? Hmm... albo lepiej ! Dzień Dobroci dla poszkodowanych przez starsze siostry? – zadrwiła. „No co za wredne dziecko!” – pomyślała zirytowana brunetka. Westchnęła ciężko.
- Jak nie chcesz to nie. Ale muszę ci coś powiedzieć – powiedziała i usiadła naprzeciwko dziewczynki, ta posłała jej pytające spojrzenie.
- Jak ja wyjeżdżałam do Hogwartu, to właśnie na Pokątnej poznałam większość uczniów i w pociągu już wszystkich znałam – mruknęła niby od niechcenia. Dziewczynka zamyśliła się na chwilkę, po czym odpowiedziała.
- To o której jedziemy? – zapytała słodko.
- Za pół godziny – powiedziała z uśmiechem triumfu. Blondynka zjadła pośpiesznie śniadanie i już jej nie było. Pansy zawołała swojego skrzata domowego i nakazała mu zrobić coś do jedzenie. Po kilku minutach stał przed nią wielki półmisek zapełniony po brzegi naleśnikami. Zjadła śniadanie w ciszy zastanawiając się gdzie znów podziała się jej matka. Ale w sumie co ją to obchodzi? Po zwolnieniu ojca z  Azkabanu dość często znikała, więc Ślizgonka powinna się do tego przyzwyczaić. Kilka sekund później z góry zbiegła jej siostra z listem w ręce.
- Co to? – zapytała.
- Lista potrzebnych rzeczy – odpowiedziała jej – Pansy?
- Hmm? – dała znać, że słucha.
- Czemu masz taki dobry humor? – zapytała nieśmiało.
- Uwierz mi, że jest wręcz przeciwnie – mruknęła. Skończyła jeść naleśniki, kiedy skrzat przyniósł jej mocną kawę. Podziękowała skinięciem głowy. Właśnie tego potrzebowała. Sączyła powoli czarny napój, nie zwracając uwagi na zirytowaną blondynkę, która co kilka sekund narzekała na swoją powolną siostrę. Oparła się plecami o blat w kuchni i przymknęła oczy. Jej spokój po raz kolejny zakłóciła małolata.
- Kate! Czy ty możesz się przymknąć choćby na kilka sekund?! – krzyknęła zirytowana artstokratka.
- No to się pośpiesz! – powiedziała rozjuszona i skrzyżowała ręce na piersiach. Pansy westchnęła ciężko i ruszyła w stronę kominka w przestronnym salonie.
- Idziesz czy nie? – zapytała oschle. Zdezorientowana dziewczynka od razu pobiegła do siostry, a ta złapała ją za rękę i razem zniknęły w  zielonych płomieniach. Poczuły znajome szarpnięcie w pępku. Kilka chwil później stały już w obskurnym pubie zwanym Dziurawym Kotłem.
- Ale tu śmierdzi! – powiedziała głośno Kate. Barman Tom zmroził ją spojrzeniem, po czym kontynuował przerwaną czynność, a mianowicie wycieranie i tak brudnych szklanek. Starsza z sióstr stuknęła różdżką w ścianę, na której po chwili znikąd pojawiło się przejście na zatłoczoną ulicę.

~***~

     Nie da się opisać radości, jaką w tej chwili czuła Emily. Euforia wypełniała ją od środka, począwszy od czubka głowy, skończywszy na palcach u stóp. Czuła, że tego dnia uśmiech nie zejdzie jej z twarzy. Z impetem rzuciła się na szyje starszej siostrze i pocałowała ją w policzek. W jej ślady od razu poszła Alice.
- Kiedy kupimy różdżki? Dzisiaj? Proooszę, pójdźmy dzisiaj! Pójdziemy? – dopytywała się Alice.
- No jasne, że pójdziemy! – krzyknęła uśmiechnięta Hermiona. Dziewczynki rzuciły szybkie, ale za to głośne „dziękuję” i rozbiegły się do swoich pokoi. Emily z impetem zatrzasnęła drzwi i zaczęła pośpiesznie szukać czystej kartki i czegoś do pisania. Zawsze była porządna i odpowiedzialna, więc chciała mieć wszystko jak najlepiej zaplanowane. Zgrabnym pismem zaczęła zapisywać punkt po punkcie zaczynając od najważniejszego: różdżki, a kończąc na pergaminach i piórach. Gotowa, spakowała kartkę do podręcznego plecaczka i  z powrotem pognała w stronę kuchni, gdzie czekała na nią Alice, która postanowiła się nie trudzić zapisywaniem potrzebnych rzeczy i zdać się na własną głowę. Kilka chwil później dołączyła do nich Hermiona, przerywając ich fascynującą rozmowę o Hogwarcie.
- Gotowe? – zapytała z uśmiechem.
- Tak! – odpowiedziały chórem. Dziewczynki pośpiesznie wyszły z chłodnego domu na zalany słońcem chodnik. Hermiona zamknęła drzwi na klucz, po czym dołączyła do sióstr. Słońce grzało dziś niemiłosiernie, nie zważając na protesty mieszkańców Londynu. Jednak ani wysoka temperatura, ani rażące słońce nie zdołały popsuć humoru pannom Granger. Wolnym krokiem ruszyły w stronę przystanku autobusowego, oddalonego od ich domu jakieś 100 metrów. Spoceni mężczyźni odklejali wilgotne koszule od pleców, a kobiety wachlowały się gazetami, lub chowały pod kolorowymi parasolkami. Po jakiś dziesięciu minutach czekania, nadjechał upragniony, a przede wszystkim: klimatyzowany autobus. Kilka chwil później stały już pod znajomym pubem. Hermiona przywitała się z Tomem i stuknęła w magiczną ścianę, a jej oczom ukazało się przejście na ulicę Pokątną. Po śmierci Czarnego Pana wszystko wróciło do normy. Sklepy zostały na nowo otwarte, a ludzie nie boli się już tu przychodzić. Cała trójka przecisnęła się przez tłum i stanęła w ustronnym miejscu, żeby nie przeszkadzać przechodnim.
- To gdzie najpierw? – zapytała Hermiona.
- Różdżka! Chodźmy kupić różdżkę, dobrze? – powiedziała uradowana Emily.
- No jasne, chodźmy do Olivandera – powiedziała Miona. Dziewczynki ruszyły w stronę małego sklepiku znajdującego się najbliżej ich. Otworzyły drzwi z cichym skrzypnięciem. Ich oczom ukazał się mały sklepik zapełniony po brzegi małymi pudełeczkami z magicznymi patyczkami.
- Panna Granger! Miło mi panią gościć w moich skromnych progach! W czym mogę pomóc? – zapytał mężczyzna średniego wieku. Na okrągłej głowie miał burzę siwych włosów, a sam się lekko garbił. Jego pomarszczoną twarz wykrzywił serdeczny uśmiech.
- Dzień dobry panie Olivander, potrzebuję różdżki, a raczej dwóch – powiedziała i wskazała podbródkiem na dziewczynki.
- Oczywiście, oczywiście – mruknął – zaraz wracam – powiedział i już go nie było. Alice i Emily wymieniły zdziwione spojrzenia, po czym zachichotały cicho. Hermiona położyła im ręce na ramionach, dając im tym znak, że zachowują się nieodpowiednio. W tym momencie pojawił się pan Olivander. Tak przynajmniej myślały, bo twarz ukrytą miał za stosem małych pudełeczek, który trzymał na rękach.
- To może ty pierwsza, jak masz na imię? – zwrócił się do jednej z sióstr, kiedy odłożył różdżki na drewniany blat.
- Alice – powiedziała z dumnie uniesioną głową. Mężczyzna podał jej pięknie rzeźbioną różdżkę. Dziewczynka machnęła patyczkiem, a szyby z okien pękły z głośnym hukiem.
- Nie, nie, nie, to nie to – mruczał pod nosem. Podał jej jeszcze kilka innych różdżek, jednak dopiero za szóstym razem znalazła swój ideał, a sklep Olivandera już prawie się rozpadał. Alice przypasował włos willi, wierzba płacząca, 10 cali, średnio giętka. Z Emily poszło o wiele szybciej, bo już za pierwszym razem. Rdzeń z ogona jednorożca, dzika róża, 10 i pół cala, bardzo elastyczny wydawał się pasować do ręki i umiejętności dziewczyny. Grzecznie podziękowały i zapłaciły, po czym zadowolone opuściły sklep.
-Gdzie teraz idziemy? – zapytała Alice.
- Wy możecie pójść do Madame Malkin po szaty, a ja pójdę kupić wam książki, dobrze? – zaproponowała.
- Dobrze! – powiedziały uradowane, po czym po wskazaniu drogi przez Hermionę, ruszyły zatłoczoną ulicą. Brązowowłosa stała tam przez chwilę i patrzyła na śmiejące się dziewczynki, po czym sama udała się w przeciwnym kierunku. W Esach i Floresach kupiła trzy zestawy podręczników i kilka ciekawych książek dla siebie i dla sióstr. Zadowolona z siebie wyszła z księgarni i skierowała się do apteki, gdzie kupiła potrzebne eliksiry i fiolki. Zostało jej jeszcze trochę czasu do spotkania z dziewczynkami, więc zajrzała do lodziarni Floriana Fortescue trochę wcześniej.

~***~

     Alice i Emily maszerowały dzielnie słoneczną ulicą, uśmiechając się przy tym do każdej napotkanej osoby. Ich uśmiech był tak zaraźliwy, że nawet najbardziej zdołowani ludzie nie mogli go nie odwzajemnić. Po kilku minutach doszły do celu, a mianowicie do sklepu „Madame Malkin – szaty na wszystkie okazje”. Uchyliły delikatnie drzwi, które uruchomiły mały dzwoneczek. W środku nie było zbyt dużo osób, więc starsza kobieta, zapewne Madame Malkin, podeszła do dziewczynek z uśmiechem na twarzy. Otarła pot z czoła i przygładziła swoją fiołkową sukienkę.
- Hogwart? – zapytała bez wcześniejszych ceregieli.
- Tak – przytaknęły.
- Chodźcie za mną – powiedziała i ruszyła w stronę drugiego pomieszczenia, a dziewczynki razem z nią. Po chwili stały już w małym pokoju zaopatrzonym jedynie w podwyższenie na środku i kilka krzeseł pod ścianą.
- Która pierwsza? – zapytała kobieta.
- Ja! – odpowiedziały równocześnie.
- Nie! Ty byłaś pierwsza kupić różdżkę! Teraz ja! – krzyknęła rozjuszona Emily. Alice wzruszyła ramionami i ze zmarszczonym noskiem podreptała w stronę krzeseł. Była tak zajęta „kłótnią” z siostrą, że nie zauważyła rozbawionego chłopca siedzącego na jednym z nich. Zajęła miejsce obok niego i przyglądała się siostrze, która właśnie mierzyła czarną szatę.
- Też do Hogwartu? – zagadnął blondwłosy chłopak. Dziewczyna przyjrzała mu się dokładniej. Miał jasnoniebieskie oczy i ciemne blond włosy zaczesane na lewą stronę.
- Tak – odpowiedziała z uśmiechem.
- Jestem Matty Digger – przedstawił się.
- Alice Granger, miło mi – odpowiedziała mu – jesteś tu sam?
- Nie, moja mama kręci się gdzieś na Pokątnej i załatwia różne sprawy – mruknął. Dziewczynka przytaknęła głową.
- A ty? – zapytał.
- Nie, razem z Emily przyszłyśmy ze starszą siostrą, ona też chodzi do Hogwartu – powiedziała. Rozmawiali jeszcze przez chwile, kiedy przyszła kolej Alice, a jej miejsce zajęła Emily.
- Cześć, jestem Matt Digger – uśmiechnął się – będziemy razem na jednym roku.
- Emily Granger, miło cię poznać – powiedziała i uścisnęła wyciągniętą dłoń chłopca. Dziewczynka przyjrzała mu się uważniej. Miał na sobie zielone spodnie i koszulę w jasną kratę. "Wygląda naprawdę ładnie" - przemknęło jej przez myśl.
- Kupiłeś już różdżkę? – zapytała dziewczyna.
- Tak. Włókno ze smoczego serca, 11 cali, dąb – powiedział z podniesioną głową – a ty?
- ogon jednorożca, dzika róża… - nie dane jej było dokończyć, ponieważ przerwało jej głośne „auć” jej siostry, którą panna Malkin przypadkowo dźgnęła igłą.
- Może pani trochę uważać?! – krzyknęła rozjuszona. Emily i Matt zachichotali pod nosem, ale szybko przestali, kiedy napotkali wzrok Alice, godny rozwścieczonego Bazyliszka. Kiedy i ta już była gotowa, cała trójka opuściła sklep.
- Śpieszysz się gdzieś? – zwróciła się do chłopaka, Emily.
- Nie, a co? – odpowiedział lekko zdziwiony.
- Może chciałbyś pójść z nami do lodziarni? – zaproponowała Alice.
- Hermiona nie będzie miała z tym problemu – dodała kiedy zauważyła, że chłopak się wacha.
- No dobra, chodźmy – powiedział z uśmiechem. Szli szeroką ulicą obładowani najróżniejszymi torbami i śmiali się przy tym na całe gardło. Nim się obejrzeli, stali już przed szklanymi drzwiami lodziarni Floriana Fortescue. Weszli do środka z promiennymi uśmiechami. Od razu powitał ich przyjemny chłód i zapach truskawkowych lodów. Rozejrzeli się wokoło szukając brązowych loków, ale zamiast nich znaleźli rudą czuprynę.
- Ginny! – krzyknęły równocześnie i rzuciły się dziewczynie na szyję. Lekko zdezorientowana rudowłosa uśmiechnęła się szeroko i objęła dziewczyny.
- Stęskniłam się! Ile się nie widziałyśmy? Dwa miesiące? – zapytała.
- Nie wiem, nie liczę – uśmiechnęła się Alice.
- Ładnie wyglądasz – powiedziała Emily.
- Oh, bo się zarumienię – powiedziała uśmiechnięta Ruda.
- Cześć, a ty jesteś…? – Hermiona zwróciła się do chłopca. Jednak nim zdążył odpowiedzieć, wyprzedziła go Alice.
- To Matt. Matt Digger, będzie z nami chodził do pierwszej klasy – powiedziała na wydechu. Brązowowłosa uśmiechnęła się do chłopca serdecznie.
- Hermiona Granger – przedstawiła się i wyciągnęła rękę.
- Miło mi – powiedział uprzejmie i uścisnął dłoń dziewczyny.
- Ginny Weasley – powiedziała Ruda.
- Siadajcie wszyscy – powiedziała Hermiona i wskazała na duży, biały stolik przy oknie z widokiem na całą ulicę. Wszyscy posłusznie zajęli miejsca i zajęli się studiowaniem menu. Kiedy cała piątka wybrała już deser, Alice zaproponowała, że zamówi i przyniesie wybrane desery. Nie zważając na protesty podeszła do baru i stanąwszy na palcach, zaczęła mówić:
- Ja poproszę dwie czekoladowe bomby, truskawkowy raj, egzotyczną dżunglę i leśną tęczę – powiedziała na wydechu. Staruszka za ladą uśmiechnęła się najwyraźniej rozbawiona całą sytuacją, po czym zniknęła na zapleczu. Brunetka zajęła miejsce na wysokim hokerze i czekała na swoje zamówienie, czytając różne przepisy na desery. Nie minęły dwie minuty, jak kobieta postawiła przed nią tacę z pięcioma wielkimi deserami. Dziewczynka przełknęła głośno ślinę i spojrzała na najdalszy stolik przy którym siedziała pozostała czwórka. Z westchnieniem zeszła z siedzenia i wzięła do rąk ciężką tacę. „To nie może się dobrze skończyć” – pomyślała. Zrobiła pierwsze trzy kroki całkowicie na oślep, gdyż wysokie pucharki z lodami całkowicie zasłaniały jej widoczność. Zrobiła kolejne dwa , gdy poczuła jak zderza się z czymś twardym. W całym pomieszczeniu nastała głucha cisza przerwana jedynie głośnym, przeraźliwym, dziecięcym piskiem i dźwiękiem tłuczonego szkła.

~***~

     Draco Malfoy obudził się dość późno, bo po 13:00. W sumie to co się dziwić? Wczoraj razem z Blaise’m miał „małą” libację alkoholową. Przeciągnął się na łóżku z niemożliwym bólem głowy. Z przerażeniem stwierdził, że nie jest sam. Gwałtownie przeszedł do pozycji siedzącej, co skomentował cichym syknięciem bólu. Nie wiedział co było dla niego dziwniejsze. To, że leżał ze swoim przyjacielem w jednym łóżku, czy to, że ten ma na sobie jedynie różową piżamkę z króliczymi uszami i okrągłym ogonkiem. Nie wiedząc co ma ze sobą zrobić, wybrał najprostszą opcję, a mianowicie wybuchł głośnym i niepochamowanym śmiechem, czego zaraz pożałował. Zaklął cicho pod nosem i zaczął budzić przyjaciela. Usłyszał tylko jakieś ciche pomruki i wyłapywał tylko pojedyncze słowa takie jak „zostaw”, „mamo” czy „delikatniej proszę”. Zirytowany blondyn wziął swoją różdżkę z półki nocnej. Mruknął cicho zaklęcie augamenti, a z jego różdżki wydobył się mały strumień wody, który skierował na twarz przyjaciela. Chłopak zerwał się jak oparzony i zaspanym wzrokiem błądził po pokoju. Draco nieumiejętnie tłumił chichot.
- Co tu się kurwa… - zaczął, ale kiedy zobaczył swoje odbicie w lustrze, stanął jak wryty.
- Od kiedy robię za palyboy’a? – zapytał z uśmiechem na ustach i pokręcił swoim różowym tyłkiem. Tleniony pokręcił głowa z dezaprobatą, ale kąciki jego ust uniosły się ku górze.
- Diable, pamiętasz coś? – zapytał Malfoy i przejechał dłonią po swoich miękkich, blond włosach.
- No pewnie! Wszystko, oprócz tego momentu, w którym zakładałem… to coś – powiedział.
- Serio? – zdziwił się – mi film się urywa przy rozpoczęciu pokera…
- Z jednej strony dobrze, że niczego nie pamiętasz – przyznał Zabini – byłeś tak nawalony, że szkoda gadać.
- Weź przestań, na pewno nie byłem aż tak pijany.
- Stary, wrzuciłeś moją matkę do basenu i krzyczałeś „uwolnić orkę” – powiedział rozbawiony.
- O kurwa! Nie gadaj, co z nią? – zapytał przerażony.
- Nic, a co ma być? Odpłynęła na wolność – przyznał tłumiąc chichot.
- Blaise, pytam się na poważnie – powiedział zirytowany. Blaise podniósł ręce w obronnym geście.
- Żyje i ma się dobrze, tylko na twoim miejscu nie pokazywałbym się jej przez jakiś tydzień – mruknął rozbawiony. Draco pokręcił głową z niedowierzeniem i mruczał pod nosem o tępocie rozprzestrzeniającej   się na świecie i debilizmie ludzi, z którymi się zadaję. Te wakacje spędzał w domku letniskowym Blaise’a na Wyspach Kanaryjskich. Dzisiaj był dzień powrotu do domu, z powodu załatwienia kilku spraw związanych ze szkołą. Wyszedł z sypialni swojego przyjaciela, a sam wszedł do pomieszczenia na przeciwko, czyli swojego tymczasowego pokoju, który był niemal identyczny, do tego Blaise'a. Wyjął z walizki czyste rzeczy i skierował się do łazienki, gdzie wziął szybki prysznic, umył zęby i przemył twarz zimną wodą. Wysuszył się za pomocą zaklęcia i tym samym sposobem usunął worki pod oczami. Założył czarne rurki niskie w kroku i luźny, biały T-shirt w serek.. Platynową grzywkę zostawił w artystycznym nieładzie . Zadowolony z siebie wyszedł z łazienki. Zerknął jeszcze za okno i z uśmiechem stwierdził, że zapowiada się chłodniejszy dzień, co idealnie działało na jego pustynie w buzi i ból głowy. Słońce już wisiało wysoko na bezchmurnym niebie i odbijało się od lekko falującej tafli morza. Z ironicznym uśmiechem na twarzy wyszedł z pokoju niemal w tym samym czasie co jego przyjaciel. Zmierzyli się wzrokiem od góry do dołu.
- Przegiąłeś – powiedział Draco z cynicznym uśmieszkiem widniejącym na twarzy. Blaise był jego prawie idealną kserokopią. Identyczna mleczna cera, wzrost, waga, nawet rysy twarzy mieli podobne. Jedyną zauważalną z daleka różnicą było to, że Draco miał platynowe włosy i szaroniebieskie oczy, a Blaise intensywnie niebieskie oczy i kruczoczarne włosy. Podobieństwo podkreślał fakt, że dzisiaj ubrali się dokładnie tak samo, jedynie kolory mieli odwrócone. Blaise w czarnej bluzce i białych spodniach, a Malfoy odwrotnie.  Zmierzyli się wrogim spojrzeniem, by po chwili wybuchnąć niepochamowanym śmiechem, który został przerwany lekko zachrypniętym krzykiem pani Zabini.
- Blaise! Draco! Śniadanie! – krzyczała z dołu.
- Czyżbym słyszał śpiew orki o poranku? – zadrwił Blaise, za co dostał mało delikatnego kuksańca w ramię.
- Auć! Za co to? – zapytał rozcierając obolałą część ciała.
- Ty już dobrze wiesz za co – mruknął, ale na twarz wkradł się lekki, ironiczny uśmieszek. Razem zeszli po drewnianych schodach. Kilka chwil później znaleźli się w małej kuchni i zajadali omlety. Zastała krępująca cisza, którą przerwała kobieta.
- o której wyjeżdżacie? – zapytała. Draco i Blaise wymienili zdziwione spojrzenia.
- Wyjeżdżamy? – zapytał Zabini – To ty nie jedziesz? – zdziwił się.
- nie ma mowy, nie miałam ani chwili odpoczynku! A zwłaszcza wczoraj – spojrzała znacząco na Dracona, a ten odpowiedział jej swoim firmowym, ironicznym uśmiechem.
- To jak? O której wyjeżdżacie? – powtórzyła.
- Ja zaraz, muszę coś pilnie załatwić – mruknął Draco.
- To ja razem z tobą, mój drogi Dracze – powiedział Zabini. Kobieta pokręciła głową i mruknęła coś pod nosem. Po śniadaniu, dwójka chłopaków zajęła się pakowaniem swoich walizek, co nie zajęło im zbyt wiele czasu. Bo w końcu od czego jest magia, prawda? Za pomocą prostego zaklęcia, Draco, wysłał swoje bagaże do Malfoy Manor, a sam teleportował się na Pokątną. Pierwsze co zrobił to udał się do apteki po kilka fiolek eliksiru na kaca, bo przecież z takim bólem głowy nie da się funkcjonować. Wypił dwie porcję i od razu poczuł jak ból znika jak ręką odjął. Już z nieco lepszym humorem poszedł do Borgina & Burkes’a. Wymknął się tam najdyskretniej jak mógł. W sumie to po co? W oczach ludzi i tak już zawszę będzie zwykłym Śmierciożercą. Nie ważne czy pomógł Potterowi w tej zasranej wojnie, on zawsze będzie zły, prawda? Ludzie to hipokryci. Ale Draco cieszył się z takiej opinii. Jedyne co go wkurzało to święty Potter i jego przyjaciele, zbawcy świata. Wybraniec nic nie wie o wojnie. On nic nie wie. Ale przecież jest Wybrańcem. Draco na samą myśl prychnął pogardliwie. Otworzył drzwi z cichym skrzypnięciem. Jego oczom ukazał się stary, zapełniony po brzegi sklep z czarno-magicznymi rzeczami. Jak był mały, to miejsce go przerażało , teraz, ma to gdzieś. Przeżył w życiu zbyt wiele, żeby takie miejsce wywoływało u niego choćby cień strachu. Dostojnym krokiem podszedł do lady, gdzie uruchomił dzwoneczek wzywający sprzedawcę, w tym przypadku – Borgina. Mężczyzna wyszedł zza zaplecza i przywitał się z chłopakiem.
- Dracze! Jak miło cię widzieć? Co tym razem? – zapytał z kpiącym uśmieszkiem.
- Chcę to sprzedać – powiedział i wyjął z kieszeni srebrny sygnet. Sprzedawca przyjrzał mu się dokładnie.
- Ależ Draco, to sygnet twojego ojca, co ja mam z nim zrobić? – powiedział z przerażeniem.
- Gówno mnie to obchodzi. Możesz spalić, rzucić klątwę albo dać babci Krysi na urodziny – warknął i wyszedł ze sklepu trzaskając drzwiami.
- Draco! A pieniądze? Przecież to jest warte tysiące galeonów… - mruknął, ale odpowiedział mu głośny trzask drzwi. Tleniony z maską obojętności opuścił ulice Śmiertelnego Nokturnu. Udał się na Pokątną, gdzie miał spotkać się z Blaisem. Miał jeszcze trochę czasu, więc zajrzał do „Markowego sprzętu do Quidditcha” . Było to jedyne zajęcie gdzie mógł być naprawdę sobą. Kochał szybować na swojej miotle o świcie, a czasami też o zmierzchu. Wtedy nie musiał udawać kogoś kim nie jest. W sklepie kupił tylko najdroższy preparat do czyszczenia trzonka miotły. Zadowolony z siebie opuścił pomieszczenie. Zerknął na czarny zegarek, który spoczywał na jego prawym nadgarstku. Stwierdził, że nie ma sensu chodzić po Pokątnej, więc od razu poszedł w umówione miejsce, a mianowicie do lodziarni Floriana Fortescue. Otworzył szklane drzwi i ujrzał dość niecodzienny widok. Jedna mała dziewczynka, cała pobrudzona lodami warczała na drugą, którą trzymała jakaś brązowowłosa dziewczyna.
- Głupia szlamo! Zapłacisz mi za tę sukienkę! – wrzeszczała blondynka i już chciała rzucić się na drugą dziewczynkę, kiedy powstrzymała ją Pansy. Pansy?! Co ona tu robi!? Skoro Pansy, to tą młodszą musi być ta mała, wredna jędza - Kate. Draco z kpiącym uśmieszkiem oparł się o ścianę i z założonymi rękami przyglądał się całej scenie.
- Nie mów do niej szlamo pusta idiotko! – krzyknęła trzecia dziewczynka, która wyglądała jak klon brunetki.
- Emily! Wyrażaj się! – krzyknęła Granger. Zaraz, zaraz! Granger?! Co tu do chuja robi Granger?!
- Ale ona obraża Alice! – wrzasnęła rozjuszona Emily. Kate nadal szarpała się z Pansy, która próbowała ją uspokoić.
-Puść mnie! Przecież nie dotknę tej szlamy! – krzyknęła blondynka. Pansy puściła swoja siostrę, a ta zmroziła spojrzeniem brunetkę.
- Jeszcze bym coś złapała – mruknęła. Miarka się przebrała. Alice rzuciła się na młodą arystokratkę z takim impetem, że teraz dwie leżały na podłodze i nawzajem ciągnęły się za włosy. Do akcji wkroczyła siostra Alice i jakiś mały chłopiec, którego Draco nie kojarzył. Wyglądało to dość komicznie. Blondyn nawet nie zauważył, kiedy do lodziarni wszedł Diabeł.
- mogłabyś trzymać tą twoją pojebaną rodzinkę na smyczy! – krzyknęła Pansy. Granger, która wcześniej próbowała odciągnąć od siebie czwórkę dzieci, podeszła wolnym krokiem do Pansy.
- Odszczekaj to! – warknęła.
- Niby co? Mam przeprosić twoją szlamowatą rodzinkę? Chyba śnisz – syknęła czarnowłosa.
- Ja przynajmniej mam rodzinę. Kiedy odwiedzisz swoją w Azkabanie? – zadrwiła Hermiona. Nawet nie wiedziała, że trafiła w czuły punkt Pansy. Dziewczyna rzuciła się na nią z pazurami. Nawzajem zaczęły się szarpać za włosy. Tym razem to młoda Weasley, której Draco wcześniej nie zauważył, próbowała je rozdzielić.
- Draco, może im pomożemy? – mruknął Blaise.
- po co, Diable? Zostaw je  – powiedział z kpiącym uśmiechem. Ten tylko machnął ręką jakby odgarniał muchę i podszedł najpierw do walczących dziewczyn i jednym ruchem ręki je rozdzielił. Granger miała potargane włosy i rozcięty policzek, co najprawdopodobniej było sprawką długich paznokci Pansy. Ta druga była w niego gorszym stanie, bo z nosa ciekła jej stróżka krwi, a pod okiem miała wielkiego sińca. Draco nie mógł uwierzyć, że dziewczyny mogły się tak urządzić. Zabini trzymał trzęsącą się ze złości, Pansy, a Ruda zajęła się Hermioną. Dzieci nie trzeba było rozdzielać, bo kiedy zobaczyły w jakim stanie są ich siostry, przerwały szarpaninę z własnej woli.
- Nic ci nie jest? – zapytała zatroskana Emily.
- Nie – odpowiedziała Hermiona mierząc Pansy nienawistnym spojrzeniem – wychodzimy – warknęła i ruszyła w stronę drzwi. Nie było to jednak takie łatwe, bo zastawiał je im rozbawiony Draco.
- No, no, szlama się wkurzyła, a gdzie pozostała dwójka zbawicieli świata? – zadrwił.
- Nie twój zasrany interes, zasrany pojebany, tępy, wkurwiający, brzydki , niewyrzyty Śmierciożerco – warknęła zła. Draco momentalnie zmienił wyraz twarzy. Jego oczy ciskały gniewne błyskawice, a twarz schował za maską obojętności.
- Z szacunkiem, szlamo – syknął. Dziewczyna prychnęła pogardliwie.
- Na szacunek trzeba sobie zasłużyć  - odwarknęła i wyminęła go w drzwiach, a za nią wyszły bliźniaczki, które mierzyły go nienawistnym spojrzeniem, chłopak i Ruda, która zamykając za sobą drzwi, uderzyła Malfoya szklaną ramą w bark.  Draco zacisnął zęby i podszedł do rozjuszonej Pansy, jej siostry i Zabiniego.
- Zabiję tą głupią szlamę. Co ona sobie niby wyobraża!? Pożałuje tego. Na pewno tego pożałuje – mruczała pod nosem.
- Uspokój się Parkinson, bo wyglądasz jak mops z wścieklizną – powiedział rozbawiony całą sytuacją Zabini.
- Niech ta szlama sobie nie myśli, że puszcze jej to płazem – powiedziała rozzłoszczona – idę do domu – warknęła i już jej nie było. Blaise pokręcił głową z dezaprobatą.
- Jak tam Smoku? Załatwiłeś wszystko co miałeś załatwić? – zapytał Blaise przerywając ciszę.
- Mhm – mruknął.
- Idziesz do siebie? – zapytał po chwili brunet.
- Taa – powiedział i bez pożegnania wyszedł z lodziarni. Blaise wypił mrożoną kawę i także opuścił lokal.

~***~


     Hermiona była tak wściekła, że przez całą drogę do domu nie odezwała się ani słowem. Dziewczynki też wyczuwały napiętą atmosferę, więc milczały jak zaklęte, co ani trochę nie było w ich stylu. Kiedy tylko weszły do domu, rzuciły się do swoich pokoi. Hermiona postanowiła się trochę ogarnąć, więc ruszyła do swojej sypialni, a z niej do łazienki. Do ogromnej wanny napuściła gorącej wody i dolała olejku o zapachu hiacyntów. Zrzuciła zakrwawione i poszarpane ubranie, po czym cała zanurzyła się w ciepłej cieczy. Od razu poczuła jak spięte mięśnie rozluźniają się stopniowo. Oparła głowę o brzeg wanny i przymknęła powieki. Relaksowała się tak przez jakieś 15 minut, później umyła ciało i włosy szamponem brzoskwiniowym. Wypoczęta wyszła z wanny i wytarła się dokładnie puchowym ręcznikiem. Czekoladowe włosy osuszyła za pomocą różdżki. Przyjrzała się dokładnie swojemu odbiciu w lustrze. Zobaczyła tam dziewczynę o nienagannej talii, płaskim brzuchu i zgrabnymi, długimi nogami. Lekko falowane, czekoladowe włosy prawie sięgające talii, spływały lekkimi falami na plecy i ramiona. Miała mały, zgrabny nosek, który był delikatnie zadarty. Duże, bystre czekoladowe oczy wpatrywały się w płaską powierzchnie lustra, a usta wykrzywione były w lekkim uśmiechu. W samym ręczniku opuściła łazienkę i weszła do garderoby. Tam wzięła czystą bieliznę i ubrania, a mianowicie szare spodnie dresowe, czarny T-shirt i trampki. Włosy związała w koński ogon z tyłu głowy <klik>. Wyszła ze swojej sypialni i ruszyła w stronę swojego ulubionego pokoju – biblioteki, która jest jedynym pomieszczeniem powiększonym magicznie. Kochała tam przesiadywać. Może i się zmieniła, ale czytać książki kochała zawsze i to się nigdy nie zmieni. Otworzyła drewniane drzwi i weszła do środka. Do jej nozdrzy uderzył zapach pergaminu i kurzu, który mimo wszystko kochała. Wyjęła z półki jedną ze swoich ulubionych, mugolskich książek – „Duma i Uprzedzenie”. Kilka minut później spała smacznie w niebieskim fotelu w książką w ręce.

~***~

     Emily siedziała w swoim pokoju i po raz kolejny oglądała swoja nową różdżkę. Nie mogła się doczekać, aż w końcu nauczy się jakiegoś zaklęcia i będzie mogła ją wypróbować. Odłożyła magiczny patyczek na biurko, uważając przy tym, żeby nie uszkodzić, albo choćby porysować jej nowo nabytego skarbu. Resztę rzeczy zostawiła w torach, żeby do końca wakacji się nie zakurzyły.  Przebrała się w piżamę i  rozczesała swoje kasztanowe włosy. Szczerze się zdziwiła, kiedy Hermiona nie zawołała ich jeszcze na kolację. Zaciekawiona i trochę zaniepokojona weszła do jej sypialni. Nie było jej w łóżku, ani przy biurku, więc zapukała w drzwi łazienki. Nic. Wystraszona sprawdziła jeszcze garderobę. Pusto. Swe kroki skierowała do pokoju Alice, która jak się okazało, słuchała muzyki i grała na komputerze.
- Alice! – krzyknęła stojąc w drzwiach. Nie odpowiedziała.
- Alice! – krzyknęła jeszcze głośniej. Nic. Dziewczynka pokręciła głową z dezaprobatą i podeszła do siostry. Zdjęła jej słuchawki z głowy. Ta odwróciła się leniwie.
- Mówiłaś coś? – mruknęła ziewając.
- Nie ma Hermiony – powiedziała cienkim głosikiem.
- Nie przesadzaj, na pewno gdzieś jest – powiedziała stanowczym tonem i znów założyła słuchawki na uszy. Zirytowana Elimy ponownie je zdjęła.
- Niczego nie rozumiesz? Nie ma jej! Sprawdzałam wszędzie!
- Sypialnia? Łazienka? Garderoba? Kuchnia? Salon? – pytała. Emily pokręciła głowa.
- Nigdzie – powiedziała dobitnie. Alice westchnęła i oderwała się od komputera. Przeszukały jeszcze raz wszystkie pomieszczenia. Emily w pewnym momencie zatrzymała się i walnęła otwartą ręką w czoło.
- ale my głupie! – mruknęła. Siostra posłała jej zdziwione spojrzenie.
- Przecież jest jeszcze biblioteka! – westchnęła.  Dziewczyny spojrzały po sobie i ruszyły na górne piętro. Otworzyły cicho drzwi i zajrzały do środka. Hermiona spała słodko na niebieskim fotelu z podkurczonymi nogami.
- Herm… - zaczęła głośno Alice, ale Emily zakryła jej usta dłonią.
- Ciszej! Nie widzisz, że śpi? – syknęła szeptem.
- Ale ja jestem głodna! – szepnęła do siostry.
- Same sobie coś zrobimy! – powiedziała i cicho podeszła do starszej siostry. Wzięła do rąk biały koc i nakryła brunetkę, a ta uśmiechnęła się delikatnie przez sen. Bliźniaczki opuściły pomieszczenie i zeszły na dół.
- Umiesz coś gotować? – zapytała, kiedy znalazły się w kuchni. Emily wzruszyła ramionami.
- Umiem zrobić herbatę i tosty – powiedziała.
- Super! To ja chcę z serem i pieczarkami! – powiedziała i już chciała ruszyć do swojego pokoju, gdy Emily złapała ją za tył koszulki.
- Nie, nie, nie! Ja robię dla siebie i ty też! – powiedziała stanowczo. Alice tylko westchnęła ciężko, ale zabrała się za robienie jedzenia.
Kiedy talerze już były puste, a kuchnia posprzątana, bliźniaczki rozeszły się do swoich pokoi i posłusznie poszły spać.

~***~

sobota, 30 marca 2013

Prolog


      W życiu często bywają takie chwile, kiedy człowiek nie wie co ma ze sobą zrobić. Myśli wtedy, że życie płata mu figle i nie ma zamiaru przestać. Zdarza się tak wtedy, kiedy każdą wolną chwilę - nawet nieświadomie - poświęca jednej rzeczy, a tej nagle zaczyna brakować. Tak właśnie czuła się Hermiona po śmierci Voldemorta. Kiedy żył, razem z Harrym i Ronem poświęcali cały swój czas na szukaniu horkruksów, czy innych rzeczy z tym związanym. Teraz już go nie ma. Z jednej strony dziewczyna była szczęśliwa, ale z drugiej czegoś jej brakowało. Nie to żeby za nim tęskniła, tylko czuła się już niepotrzebna. Nie wiedziała co ma w życiu robić. Kiedy jej rodzice jeszcze żyli, a ona była małą dziewczynką, często zadawali jej jedno pytanie, na które panna Granger nie znała odpowiedzi : kim chciałaby być, jak będzie dorosła. W przeciwieństwie do swoich rówieśników, nie chciała zostać księżniczką, czy też prezydentem. Chciała pomagać ludziom. Nie wiedziała jednak jak ma tego dokonać. Ale nie ma rzeczy niemożliwych, prawda? Jej rodzice zginęli ponad rok temu z rąk Śmierciożerców. Oprócz nich, nie miała żadnej rodziny. Sama musiała zajmować się domem i opiekować młodszymi siostrami, które dzięki pomocy Harry’ego, Rona i Dumbledore’a nie zostały posłane do domu dziecka. Mimo ich młodego wieku, wiedziała, że poradziłyby sobie gdyby jej zabrakło. Emily i Alice, były bliźniaczkami, ale ich charaktery były całkowicie odmienne. Emily zawsze była wrażliwą dziewczynką, która kochała wszystko co żyje. Po śmierci rodziców zamknęła się w sobie i stała bardzo nieśmiała i wrażliwa, jednak dzięki jej siostrze – Alice, odzyskała pewność siebie i stała się silna dziewczyną. Druga z sióstr za to była wiecznie uśmiechnięta i rozbrykana. Kochała żartować i płatać ludziom figle. Mimo swoich przeciwieństw, nie mogły bez siebie żyć, a Hermiona nie oddałaby ich za żadne skarby świata. Dziewczynki, tak jak ich starsza siostra, były uzdolnione magicznie. Z niecierpliwością czekały na dzień swoich jedenastych urodzin, bo właśnie tego dnia miały się dowiedzieć czy dostały się do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Hermiona też nie mogła się doczekać tego dnia, bowiem profesor McGonagall zaproponowała jej, tak samo jak jej przyjaciołom, by ukończyła siódmy rok w Hogwarcie. Brązowooka obiecała dać jej odpowiedź do końca wakacji. Gdyby nie jej siostry, zgodziłaby się bez wahania, gdyż kochała tą szkołę. Ale co miałaby zrobić, gdyby dziewczynki nie dostały się? Oddałaby je do domu dziecka? Nawet w najgorszym przypadku nie mogłaby zostawić dziewczynek samych.  Szósty dzień sierpnia zbliżał się wielkimi krokami. To właśnie wtedy wszystko się zaczęło…

~***~

     Poranne promienie słońca nieśmiało wkradały się przez zasłonięte okna i tańczyły wesoło na twarzach śpiących jeszcze mieszkańców. Hermiona Granger, pogrążona była jeszcze w głębokim śnie. Leżała na prawym boku, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytmie jej spokojnego oddechu. Gęste, brązowe loki  opadały na śnieżnobiałą poduszkę tworząc najrozmaitsze wzory. Piękne brązowe oczy ukryte były pod powiekami, a krwistoczerwone usta zostały lekko rozchylone. Sen Hermiony  przerwał wrzask małych dziewczynek, a jej spokój zakłóciła poduszka uderzająca w jej nieskazitelna cerę. Dziewczyna gwałtownie otworzyła oczy i zerwała się z łóżka. Stanęła twarzą w twarz ze swoją młodszą siostrą, Alice.
 - Wstawaj leniu! – wrzeszczała.
- Możecie mi powiedzieć, jaki jest powód pobudki o świcie? – zapytała Hermiona z powrotem opadając na poduszki. Dziewczynki wytrzeszczyły oczy z niedowierzeniem.
- Jak to jaki?! – pisnęły równocześnie. Hermione nagle olśniło. Przecież dzisiaj były ich jedenaste urodziny! Jak mogła zapomnieć?! Gwałtownie zerwała się na równe nogi i przeczesała ręką brązowe włosy.
- No tak. Przepraszam was, to co dziś robimy? – zapytała pogodnie
– Idziemy na lody? A może do kina? – zaproponowała.
- i to i to! – krzyknęły uradowane, a po ich wcześniejszym oburzeniu nie było już śladu. Hermiona posłała im piękny uśmiech i kazała iść się ubrać. Sama zaś udała się do łazienki. Wzięła szybki prysznic, umyła zęby i rozczesała włosy. Zrobiła lekki makijaż. Nie lubiła się mocno malować, jedynie podkreśliła oczy cienkimi kreskami i cienką warstwą tuszu. Włosy wpięła w luźnego koka z tyłu głowy. Ubrana jedynie w puchowy ręcznik, wyszła z łazienki i wolnym krokiem ruszyła z powrotem do swojej sypialni. Tam za pomocą magii pościeliła łóżko i posprzątała porozrzucane pergaminy, które wczoraj zostawiła na podłodze. Z pokoju przeszła do przestronnej garderoby. Większość ubrań wybierała jej najlepsza przyjaciółka, Ginny, która stwierdziła, że Hermiona potrzebuję szalonych zakupów. Rzuciła jeszcze krótkie spojrzenie w stronę okna i z radością stwierdziła, że zapowiada się bardzo słoneczny dzień. Zdecydowała się założyć zwykłe dżinsowe szorty, biały T-shirt z nadrukiem i niebieskie trampki. Do tego dobrała złoty komplet biżuterii, który dostała od rodziców w dniu swoich piętnastych urodzin. Całość wyglądała naprawdę nieźle. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze i wyszła z garderoby. Po schodach zeszła do kuchni, gdzie czekały na nią dziewczynki, które były juz uczesane, umyte i ubrane. Emily miała na sobie biała bluzeczkę, granatowy sweterek i dżinsowe szorty <klik>, a Alice za to ubrana była w biała koszulę, bluzę z czaszką i kolorowe szorty <klik>. Oczywiście Ginny maczała w tym swoje palce. Dziewczynki były wręcz zachwycone, obie zaraziły się od Rudej zamiłowaniem do mody i zakupów, a ich "ciocia" rozpieszczała je jak tylko mogła.
- Dzień dobry – powiedziała uśmiechnięta Hermiona.
- Cześć – odpowiedziała jej Emily.
- Co masz taki dobry humor? – zdziwiła się Alice. Hermiona nigdy nie mówiła dziewczynką o propozycji profesor McGonagall. Niepotrzebnie by się zamartwiały.
- A co? Nie mogę? – odpowiedziała pytaniem – A wy lepiej mi powiedźcie, co chcecie na śniadanie.
- Ja chcę naleśniki! – krzyknęła Emily.
- A ja gofry! – powiedziała Alice.
- No to zrobimy omlet na słodko – powiedziała uradowana.
- Ejjjjj! – krzyknęły równocześnie. Hermiona cicho zachichotała i zajęła się przyrządzaniem śniadania. Już od dziecka lubiła gotować, a mając przy sobie dwie rozkapryszone dziewczynki, mogła rozwijać swój talent. Blondynki w tym czasie postanowiły poszukać swojego ulubieńca – Alvina. Kota dostały od „wujka” Harry’ego, którego bardzo kochały. Kupił im własnie tego zwierzaka, gdyż miał tak samo zielone oczy jak on. Harry, jako że sam nie miał rodzeństwa, strasznie rozpieszczał siostry swojej przyjaciółki. Ron nie był mu dłużny, tak samo jak reszta rodziny rudzielców. Kiedy Emily dorwała szarego sierściucha, a Alice wygrzebała spod kanapy jego ulubioną zabawkę, Hermiona zawołała je na śniadanie. Z westchnieniem opuściły salon i z powrotem przybiegły do kuchni. Posłusznie zjadły śniadanie, opowiadając starszej siostrze co będą dziś robić. Ich fascynującą wypowiedź przerwało ciche pukanie o szybę. Zdezorientowane dziewczynki zamilkły, a Hermiona wpuściła dwie czarne sówki do domu. Z uśmiechem na twarzy odwiązała dwa listy zaadresowane do jej sióstr zielonym atramentem. Podała dziewczynką kartki, a sama dała płomykówką trochę zimnej wody i sowich przysmaków, które kupiła na Pokątnej. Ciszę przerwał okrzyk radości dwóch dziewczynek, który mogli podziwiać mieszkańcy Londynu w promieniu 3 kilometrów.

~***~

Krótko bo krótko, ale prolog taki własnie ma być, prawda? 
Dopiero zaczynamy, a to jest pierwsze takie opowiadanie o takiej tematyce. Mamy nadzieję, że wam się spodoba. prosimy o komentarze, bo są ogromną motywacją.
Pomysłodawca - Natalia.
Korekta i dopracowanie - Jula.
Kiedy pierwszy rozdział? To zależy tylko od was.
10 komentarzy = rozdział jutro.
Pozdrawiam, Natalia ;*

Słowem Wstępu

Witajcie kochani <3
Razem z przyjaciółką (Julą), będziemy tu prowadzić bloga o tematyce Dramione.
Od razu mówię, że nie lubimy, jak po pierwszym rozdziale jest wielkie love story. Grrr...
Tak więc akcja będzie się rozwijać powoli. Wszystko rozgrywa się w murach Hogwartu na pierwszym i siódmym roku. Oprócz pary Draco/Hermiona, będą też inne.
To chyba na tyle. Prolog pojawi się jeszcze dzisiaj.
Dziękuję i pozdrawiam, Natalia. ;*